Jak pomagamy
- Dla nieuleczalnie chorych dzieci
- Opieka od poczęcia - perinatalna
- Wsparcie po stracie dziecka
W naszym hospicjum jest miejsce dla wszystkich rodzin z doświadczeniem nieuleczalnej choroby dziecka. Niektóre rodziny dołączają do nas w chwili, gdy ich dziecka już nie ma na świecie, ale pozostaje pamięć, wspomnienia i przeżycia, którym trzeba zrobić miejsce.
Rodzice Zosi dołączyli do naszego hospicjum wkrótce po jej śmierci. Na szczęście, w czasie oczekiwania na narodziny swojej chorej córeczki, nie byli sami.
Rodzice podzielili się z nami tekstem, który został napisany przez bliską znajomą osobę, towarzyszącą rodzicom w ich oczekiwaniu na narodziny Zosi. Jest to zapis doświadczenia kogoś niezwykle poruszonego miłością rodziców do ich dziecka i do siebie nawzajem, w czasie, gdy nic nie jest łatwe.
Dziękujemy rodzicom Zosi, że zechcieli się podzielić się z nami tym świadectwem.
Kraków, 19.07.2016r
Świadectwo o Zosi
Gdyby przez przypadek popłynęła mi łza, to będzie to łza wzruszenia, nie smutku! Wzruszenia z powodu wielkich rzeczy, jakie dane mi było przeżyć.
I ja dziękuję Ani, że pozwoliła mi to opisać, na świadectwo, jak to powiedziała, dla dobra innych ludzi. Ona naprawdę nigdy nie myśli o sobie!
Kochani, chcę Wam dać świadectwo o Zosi, małej, chorej dziewczynce, której nie chciał świat! To dziecko pokazało mi, że wszystko co widziałam i rozumiałam dotychczas – było na odwrót!
Ale zanim to zrobię, muszę powiedzieć jeszcze coś. Gdyby nie heroiczna postawa Jej Mamy, która w mocy Boga sprzeciwiała się naciskom wszystkich lekarzy..... nie spotkalibyśmy się tutaj razem.
A byłaby to dla nas wszystkich wielka strata, dlatego, że jak uświadamia nam nasza cudowna wiara, w tym momencie, tu i teraz, trwamy w Obecności całego Nieba, w obecności wszystkich pokoleń! W Ich obecności nasz Abba woła do Zosi:
Zosiu! W dobrych zawodach wystąpiłaś, bieg ukończyłaś, przyniosłaś mi chwałę zwycięstwa!
Czuję też w sercu, że słowa z 1 Listu do Tymoteusza, od 2 tysięcy lat czekały na tą chwilę, bo były przeznaczone dla bliskich Zosi (parafrazuję):
Walczycie w dobrych zawodach, (…) i złożyliście dobre wyznanie... wobec wielu świadków”.
Dzięki Zosi, doświadczyłam, czym jest poznanie jeszcze nie narodzonego dziecka(!), a używając słowa „poznanie” mam na myśli doświadczenie duchowe. Chwała Panu!
Dzięki Zosi zobaczyłam piękno!
Bo wiecie, Ona wydobyła ze swoich Rodziców, Rodzeństwa, z Babci i z Dziadka wszystko to, co w Nich jest najpiękniejsze!
To piękno objawiło się w Nich ponieważ nie zawahali się stawić czoła traumatycznej sytuacji. Chciałabym, żebyśmy sobie wszyscy uświadomili jakim wielkim darem była Ich odwaga.
Gdyby bliscy Ani poddali się uczuciu lęku i konwulsyjnie uchwycili się myślenia świata, jedyne czym by emanowali na Nią i na innych, to maska chłodu... i staliby się dodatkowym obciążeniem dla Ani, zamiast wsparciem, bo człowiek z powodu lęku zdolny jest do okrutnych zachowań.
Bogu dziękuję za dar męstwa dla tej Rodziny.
Obecność Piotra i Dziadka były poza moimi oczami, ale wiem, że Piotr dzięki małej Zosi pokazał swojej Żonie i Córkom, czym jest prawdziwa męskość ukorzeniona w Bogu. Przez cały czas, mimo zagubienia, pomimo lęku o żonę i małą córeczkę, trwał przy rodzinie, troszczył się o nią, wspierał ją i ochraniał. Okazywał Miłość, a nie zamknął się w sobie!
Podkreślam tą postawę w tym moim świadectwie, bo wcale nie mam pewności, czy w tak ekstremalnej sytuacji byłaby to codzienna postawa wszystkich Mężów i Ojców.
Kochani, na czym polega to odwrócenie mojego myślenia, o którym wspomniałam na samym początku. Życie Zosi zmieniło moją perspektywę, bo uwolniło mnie od balastu moich wyobrażeń... jak ma objawiać się chwała Boża.
Zdałam sobie sprawę, że żadne z nich, tych moich wyobrażeń, nigdy nie będzie wystarczająco wzniosłe i chwalebne!
Ania - Mama Zosi, chroniła Jej życia w swoim łonie i była gotowa oddać życie za Zosię! A było to realne, konkretne zagrożenie. W taki heroiczny sposób Ania okazywała miłość Zosi, a Klaudia i Dominika w tym czasie, już dzieliły się obowiązkami, jakie będą roztaczać nad Siostrzyczką.
W świecie, gdzie aborcja dotyka nawet zdrowych dzieci, okazywanie takiej miłości dziecku, którego życie ….świat uznał za bezwartościowe, to wielkie świadectwo!
Bogu dziękuję że miałam zaszczyt towarzyszyć, choć w części drogi, jaką przeszła ta piękna Rodzina.
Po jakimś czasie zdałam sobie sprawę, że to nie Ania trwa przy Zosi i że wcale nie Jej Rodzina wyczekuje na Zosię. Zdałam sobie sprawę, że w rzeczywistości duchowej to Zosia czeka na swoich bliskich, aż będą gotowi pójść za Nią.
Kochani to wielka rzecz, że Ania zaczęła podążać za swoją Córeczką, bo to dowodzi do jakiego stopnia była, w swojej słabości i bezradności, była oderwana od samej siebie.
Tak sobie myślę, że to był punkt zwrotny dla reszty Rodziny.
Trudno w to uwierzyć, że małe nienarodzone, chore dziecko pociągnęło na swoją drogę całą Rodzinę!
A była to droga, na którą trudno wejść człowiekowi dobrowolnie....
A mnie pozostawało z oddali adorować Boga w tym Ich chwalebnym wspinaniu się do celu.
Widziałam Rodzinę, która podążała Drogą Krzyżową za Nienarodzonym Dzieckiem, widziałam młodą Matkę, która podążała za swoją Córką.
Widziałam coś absolutnie po ludzku niewiarygodnego drobną, cichutką Kobietę w stanie błogosławionym, która mimo huku i chaosu zdarzeń, przeciwności, załamania się Jej zdrowia stała spokojna, wyciszona i absolutnie spójna wewnętrznie... w obszarze ciszy, w Bogu!
Naprawdę, Ona miała prawo do huśtawki nastrojów, do napięcia, stanów lękowych, tym czasem emanowała pewnością i Pokojem, które budziły respekt...
Zaświadczam, że widziałam Anię, która była w takim stanie umysłu i serca, że z ludzkiego punktu widzenia trudno było w to wytłumaczyć.
Żebyśmy lepiej sobie tą wyjątkowość uzmysłowili powiem, że Pani psycholog, która rozmawiała z Anią w końcu uznała, że nie jest w stanie nic mądrego powiedzieć, bo każde pouczenie będzie brzmiało pusto i zwyczajnie głupio w obliczu Pokoju wewnętrznego Ani...
Widziałam, na podobieństwo, Jezusa i podążającą za Nim Maryję w drodze krzyżowej tej pięknej Rodziny!
Widziałam całe sceny z Ewangelii, jakby odgrywane na moich oczach.
I na tej drodze została przekroczona przez Anię, pewna granica, taka, gdy człowiek może już tylko kroczyć w milczeniu za Jezusem, bez ludzkich planów w głowie, bez gadulstwa innych, bez dobrych rad. Ona szła z utkwionym wzrokiem w Chrystusa, a huk jaki wirował wokół Niej, nie dotykał Jej wnętrza.
Wierzę, że postawa Ani, życie i narodziny Zosi, stały się dla personelu szpitala, namacalnym, konkretnym dowodem na to, że nie ma człowieka, którego życie pozbawione by było znaczenia i wartości.
Mam ochotę ogłosić całemu światu, że przez Tą małą Zosię, która nie zdążyła wypowiedzieć ani jednego słowa, Bóg dokonał więcej wśród ludzi, niż niejeden z nas, ze mną na czele(!), bo długość życia i stan zdrowia, ma niewiele wspólnego z wielkością chwały jaką może przynieść Bogu ludzkie życie.
Widziałam Marię, mamę Ani, która patrzyła na swoją mężną Córkę i mieszały się w niej uczucia: lęku o Nią i zadziwienia nad wielkimi rzeczami jakich dokonuje Bóg w duszy Jej córki.
Sama jestem matką i też mam córkę. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, co działo się w Twoim sercu, Mario!
Na koniec chcę, żebyśmy wszyscy sobie dobrze uświadomili jakim pięknem musi emanować dusza Zosi. Tak wielkim, że nasz Abba zapragnął Ją mieć już przy Sobie.
Zosia jest tutaj z nami i nas słyszy, i jest... szczęśliwa w ramionach Jezusa. Jest uwolniona od bólu! Ona już doświadcza tego, czego ani oko nie widziało ani ucho nie słyszało.
Jestem pewna, że widząc smutek swoich bliskich, bardzo by chciała, swoim stanem ukojenia i radości ,obdarować skołatane serca swoich Rodziców i Sióstr!
Jestem pewna, że Ona już prosi Abba, abyście mogli, kochani, ucieszyć się Jej szczęściem!
I jeszcze jedno, gdy powiedziałam koordynatorce ŚDM w naszej parafii, gdzie idę, Ona poprosiła mnie: Kasiu, poproś Zosie, żeby wstawiła się za organizacją i przebiegiem ŚDM.